poniedziałek, 23 września 2013

"Polały się łzy me czyste, rzęsiste..."

Z dzieciakami bywa przezabawnie. Potrafią rozśmieszyć mnie do łez :)
Scenka pierwsza - klasa 1 szkoły podstawowej:
Chłopczykowi upadła pod stolik kredka, gdy się po nią schylał z jego ust teatralnym szeptem wyrwało się "Jezuuu". Siedząca przed nim koleżanka wstała i zakomunikowała mi: "Proszę pani on wzywa imienia Pana Boga na daremno" - moja mina bezcenna :)
Scenka druga - klasa III gimnazjum:
Musiałam sporządzić listę chętnych na udział w zajęciach pozalekcyjnych. Ku mojemu zdziwieniu zgłosiła się cała klasa (albo mnie lubią, albo kosmici przeprowadzili na nich badania). Pytam najgorszego rozrabiaki, czy jest pewny, że chce w kółku brać udział, na co on nonszalancko oparł się o krzesełko i pewnym siebie tonem rzucił: "Na trójkącik się pani nie zgodzi, więc zostaje mi kółko".
Uwielbiam płakać ze śmiechu :) Muszę tylko przestać robić makijaż do szkoły, albo zainwestować w wodoodporne kosmetyki :)

czwartek, 19 września 2013

This means war...

Człowiek rzucony na głęboką wodę musi nauczyć się pływać zanim utonie. Młody nauczyciel musi nauczyć się żyć w szkole zanim jego psychika całkowicie się nie załamie. Szkoła jest gorsza od dżungli. I nie chodzi mi tu o uczniów - ja młodzież i dzieciaki teoretycznie lubię, więc na tym froncie radzę sobie całkiem nieźle. Ale szybko dowiedziałam się, że współpraca z rodzicami nie jest taka różowa. Średnio ich interesuje co się z dziećmi dzieje, czego potrzebują, co będą robić w szkole. Wcale się nie dziwię, że moja klasa uważana jest za najgorszą, skoro olewają ich nawet rodzice...
Pokój nauczycielski to jeszcze inna bajka - trzeba być bardzo uważnym, żeby odróżnić fałszywy uśmiech od szczerego i pomocną radę od tej, która ma cię w bagno wciągnąć.
Chyba powinnam kupić sobie kombinezon maskujący i zacząć opracowywać plan ewakuacji - tak na wszelki wypadek...

niedziela, 15 września 2013

Suprise... :)

Życie to jednak człowieka zaskoczyć potrafi :) Od jakiegoś czasu nie wyrabiałam fizycznie i psychicznie w pracy - miałam dość wszystkiego. Zarobki poniżej płacy minimalnej, pracujące weekendy, dojazdy, brak wolnego - wszystko to mnie wykańczało i sprawiało, że brakowało mi czasu na to, by zwyczajnie żyć. Ale ten tydzień okazał się przełomowy. Dostałam propozycję wymarzonej pracy. W dodatku na świetnych warunkach.A więc jeszcze tydzień i będę miała czas na wszystko - na spotkanie z przyjaciółmi, na przeczytanie czegoś ciekawego, obejrzenie filmu, zajrzenie na bloga, czy zwykłe pogapienie się w sufit :)))

niedziela, 21 lipca 2013

“I am Dead, but it's not so bad. I've learned to live with it.”

Jak nie wampiry to zombie. Mam wrażenie, że ostatnio co drugi film na jaki trafiam to historia o trupach. Na szczęście nie wszystkie są nudne i patetyczne. Jakiś czas temu pisałam o "Mrocznych cieniach", dzisiaj będzie o o historii miłosnej, która przytrafiła się niejakiemu R. Kim jest R.? To zimny trup. Zombie, którego jedynym zajęciem jest zjadanie ludzi. No i może jeszcze kolekcjonowanie różnych rzeczy w tym dobrych winyli. R. jest głównym bohaterem filmu "Wiecznie żywy". Trudno ów obraz jednoznacznie sklasyfikować. Bo jest to zarówno horror jak i komedia. Można go określić również jako romans. Dla mnie to przede wszystkim film, który bez zbędnego patosu, emanowania przemocą czy nagością potrafi skupić na sobie uwagę. Zombie zakochuje się w dziewczynie, której ojciec jest dowódcą ludzi. Jonathan Levine odwalił kawał dobrej roboty. Sceny przedstawiające rodzące się uczucie są urocze, zabawne i oryginalne. To, co w innych filmach skierowanych do młodzieży jest pokazane w sposób przerysowany, tu jest niezwykle proste. Spojrzenia i gesty zastępują wielkie słowa. Młodzi aktorzy (Hoult i Palmer) grają swoje role więcej niż poprawnie. Jest w nich jakaś świeżość i nieschematyczność. Jeśli dodać do tego przezabawną narrację, którą prowadzi główny bohater, ciekawą muzykę (uwielbiam ambitne kawałki w filmach) i niezłe zdjęcia, to otrzymamy całkiem interesującą propozycję. I to nie tylko dla nastolatków, ale też dla każdego, kto oczekuje od filmu dobrej rozrywki.

czwartek, 20 czerwca 2013

Miłość i magia :)

Ostatnio tylko pracuję i śpię. Na nic więcej nie mam czasu. Ale z czytania nie mogłam zrezygnować. Niestety w pociągu czy autobusie nie potrafię skupić się na lekturze o poważniejszej tematyce czy bardziej skomplikowanej fabule, więc sięgnęłam po dwie pozycje z mojej ulubionej listy zatytułowanej "Szkockie romanse historyczne". Dlaczego dwie? Bo są to powieści Amandy Scott, które tworzą całość. "Uprowadzona" i "Zaginiona" to książki, których akcja toczy się w Szkocji i Anglii za czasów panowania Jakuba i Henryka (tak, tego co miał tyle żon :)). Powieści bardzo przyjemnie mnie zaskoczyły. Są napisane w taki sposób, że ciężko się od nich oderwać. Już sam początek jest intrygujący - zły lord uprowadza swoje małe siostrzenice, by móc  kontrolować ich niemały majątek. Nie ma pojęcia, że nad dziewczynkami czuwa Mały Ludek, czyli wróżka, która jest częstą bohaterką szkockich legend. Życie Molly i Bessie ma tak zaskakujący przebieg, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć co je spotka. Jednego możemy być pewni - szczęśliwego zaskoczenia. Ten rodzaj powieści nie może przecież kończyć się źle. Jednak świadomość pozytywnego rozwiązania fabuły wcale nie odstrasza. Przecież czasami każdy lubi przenieść się w świat bajek, które pełne są miłości i magii, a na każdym kroku z opresji ratuje bohaterkę przystojny książę na białym koniu :) I właśnie tego dostarczają nam powieści Amandy Scott :)

wtorek, 11 czerwca 2013

Lustereczko, lustereczko ...

Uwielbiam baśnie i różne wariacje na ich temat. Stąd moje zamiłowanie do seriali i filmów, które na nich bazują. W zeszłym roku dosyć głośno było o nowej wersji "Królewny Śnieżki", czyli filmie Ruperta Sandersa "Królewna Śnieżka i Łowca". Miałam spore opory przed obejrzeniem go, bo chociaż trailer był zachęcający, to odstraszała mnie aktorka grająca główną rolę. Kristen Stewart jest, jak by to delikatnie określić? Nie, nie ma na to lepszego określenia - ona jest aktorskim drewnem. Trudno znaleźć drugą tak sztywną aktorkę, która dysponuje jedną miną (te nienaturalnie otwarte usta :/ ). No ale stwierdziłam, że może jakoś mi się uda przebrnąć przez film. I rzeczywiście się udało :) Głównie dzięki mrocznej stylizacji, cudownym kostiumom i świetnym efektom specjalnym. Muzyka też jest przyzwoita. Łowca (Chris Hemsworth) całkiem miły dla oka, a na tle Stewart wypada przyzwoicie pod względem aktorskim. Jednak cały film jak dla mnie opiera się na przecudownej pod każdym względem Charlize Theron. Jako zła Królowa wypada nieziemsko. To, że jest dobrą, a nawet bardzo dobrą aktorką wiedziałam już dawno. Rola w "Królewnie Śnieżce i Łowcy" tylko to potwierdza. Jest gra jest wiarygodna i przejmująca. W pewnym momencie stwierdziłam, że nie mam nic przeciwko temu, żeby to dla niej wszystko skończyło się dobrze :) No i przede wszystkim Królowa jest w filmie piękniejsza od Śnieżki - to chyba największa porażka twórców - bo nikt przy zdrowych zmysłach nie stwierdzi, że Kristen jest ładniejsza od Charlize. W tym filmie królowa jest tylko jedna :)
Pomimo tego, że wybór aktorki do głównej roli to kompletna pomyłka, to film ma potencjał. Obrazy i muzyka do mnie przemawiają. Pomysł na całą historię też jest całkiem fajny.Może gdyby odpowiedzialni za castingi ludzie wybrali najlepszą, a nie najpopularniejszą kandydatkę, to całość byłaby dużo lepsza. Mimo wszystko polecam. Zwłaszcza fanom baśni :)

środa, 22 maja 2013

Jesteś tylko moja...

Uwielbiam kryminały, powieści detektywistyczne i thrillery. Lubię też, gdy w tle opowieści pojawi się nienachalny wątek romansowy. A dlaczegóż by nie? To właśnie znajduje się w powieści "Jesteś tylko moja" autorstwa Mary Higgins Clark. Bohaterką jest Susan - psycholog, która prowadzi popularną audycję radiową. Postanawia  zająć się sprawą zaginionych kobiet. Nie zdaje sobie sprawy, że rozpoczynając program otwiera puszkę Pandory, a morderca czyhający na samotne, nieszczęśliwe kobiety weźmie ją na swój celownik. Atmosferę podgrzewa dwóch panów kręcących się wokół doktor Chandler - przystojny biznesmen Aleks i Donald - psychiatra a zarazem autor książki o znikających kobietach. Czy obaj są tym za kogo się podają? Co ich połączy z Susan? Czy turkusowy pierścionek z wygrawerowaną dedykacją jest kluczem do odnalezienia mordercy?
Powieść nie jest wybitnym dziełem. Nie wnosi w nasze życie wielu wartości. Po jej przeczytaniu spokojnie zaśniemy. Jest za to świetnym sposobem na nudny wieczór, trzyma w napięciu do samego końca i doskonale spełnia swoje zadanie - dostarcza rozrywki.

niedziela, 19 maja 2013

"... jeszcze tacy są jak my, których nie zmienił czas"

Zmieniony skład, nowa płyta, nieco inne brzmienie, ale wciąż kawał porządnego metalowego grania. "Czas" mnie zachwycił. Świeżutki krążek rzeszowskiego składu daje nam 11 wartościowych tekstów, 11 ciekawych melodii i 11 powodów do tego, by wierzyć, że prawdziwa muzyka wciąż żyje i ma się dobrze. Obawiałam się, że po zmianie składu Monstrum przestanie być takie jak do tej pory - prawdziwe i wierne raz obranej drodze. Okazuje się jednak, że najnowsza płyta stylem przypomina początki zespołu. Jak dla mnie jest to olbrzymia zaleta. Panowie nie idą na łatwiznę, nie próbują wpasować się w to co jest aktualnie modne i co mogło by się łatwo sprzedać. Oni robią to co kochają. Na próżno szukać w piosenkach z "Czasu" nowoczesnych brzmień i angielskich tekstów. To klasyka heavy metalu, która świetnie współgra z pięknymi tekstami śpiewanymi po polsku. Co ciekawe głos p. Mariusza na tej płycie brzmi niezwykle czysto.   Zazwyczaj z płytami naszych rodzimych zespołów bywa tak, że podoba mi się kilka kawałków, ale są też takie, które kompletnie do mnie nie przemawiają. Tu jest inaczej. Każdy z 11 utworów ma w sobie coś, co sprawia, że chcę odsłuchać go jeszcze raz. W wielu z nich słychać echo światowych, metalowych sław. Ktoś może stwierdzić, że to zarzut - nic bardziej mylnego. Cieszy fakt, że dzięki muzyce Monstrum może poczuć klimat dawnych, pięknych czasów.
Trudno mi wybrać kawałek, który byłby dla mnie numerem 1 na tym krążku. Fascynujący jest "Opuszczony raj", któremu zarzucane jest zbytnie podobieństwo do ballad Kata. Rzeczywiście jest to podobna stylistyka. Zresztą członkowie Monstrum nie ukrywali nigdy, że wielkim szacunkiem darzą ten właśnie zespół (ach ten wspólny występ na koncercie urodzinowym -  wspominam go do dziś ze wzruszeniem). Piękny tekst, interesująca melodia - czego chcieć więcej. Świetny numer na uspokojenie ludzi na koncercie i danie im możliwości złapania oddechu.
Jednak moim zdaniem furorę na koncertach będzie robił "Szankiel". Dedykowany pasjonatom dwóch kółek utwór będzie idealny na zloty motocyklowe, na które często Monstrum jest zapraszane. Miałam okazję być na kilku koncertach dla motocyklistów - to jak reagują na zespół jest niesamowite. Widać, że muzyka Monstrum jest im bliska. Panowie nakręcili już amatorski teledysk do "Szankiela":
Mam nadzieję, że już wkrótce dane mi będzie po raz kolejny zobaczyć Monstrum na żywo, bo coś mi się wydaje, że nowe numery rozkręcą niejedną imprezę - nie tylko motocyklową :)

środa, 1 maja 2013

Refleksje okołokoncertowe


Z każdym kolejnym koncertem uświadamiam sobie, że się starzeję. Dlaczego? Bo przestaję rozumieć tych, którzy są ode mnie młodsi. Zaobserwowałam dwa zjawiska, które mnie, nie tyle bulwersują, co powodują olbrzymie zdumienie.
Pierwsze, to tzw. "kinder-metalówy" bądź "kinder-punkówy". Na czym to zjawisko polega? Otóż dziewczyny w przedziale wiekowym 14-16 (choć czasami dotyczy to i młodszych i starszych) chodzą na koncerty. Ktoś powie - przecież to normalne. Ha! No nie do końca. Są to dziewczyny które chodzą na nie w celach identycznych co do galerii. Naciągają na kupno piwa, szukają sponsora, narzucają się facetom, zwłaszcza tym starszym. W sumie się nie dziwię - mnie też kręcą długowłosi panowie w glanach, tyle, że ja jestem w wieku do nich zbliżonym i nie wieszam im się na szyjach po to, żeby mi piwo kupili...
Druga sprawa to osoby, które przychodzą na koncert pijane, bądź bardzo szybko takie się stają w trakcie. Jaki jest sens wydawać pieniądze (nierzadko spore) na imprezę z której nie zapamięta się nic poza zarzyganym kiblem? Owszem można się napić, powygłupiać, ale żeby od razu nachlać się tak, żeby zaliczyć zgona? Dla mnie to totalne nieporozumienie. Później takie słaniające się na nogach, śmierdzące typki (i o zgrozo typiary) przeszkadzają ludziom w zabawie.
Dlaczego coraz mniej osób chodzi na koncerty żeby spotkać się z innymi ludźmi i posłuchać dobrej zabawy? Przecież chyba o to w tym wszystkich chodzić powinno :)

niedziela, 28 kwietnia 2013

Punky Reggae Live


Tydzień temu miałam zaszczyt osobiście wziąć udział w tym jakże wspaniałym wydarzeniu :) Punky Reggae Live to impreza, którą zespół Farben Lehre organizuje od 2004 roku. Skrzykują co ciekawszych wykonawców z trzech tytułowych gatunków muzycznych i ruszają w Polskę. Chyba nie ma drugiej trasy klubowej, która byłaby tak barwna i zaskakująca. Poszczególne koncerty łączy występ Farbenów, natomiast zmieniają się zespoły towarzyszące. FL widziałam na żywo wiele razy - jak zwykle energetyczny,pozytywny koncert z przesłaniem. Zagrali stare przeboje ale i kilka utworów z najnowszej płyty. Niektórzy zarzucają im powtarzalność, ja nazwałabym to konsekwencją i zaliczyła na plus.

Kolejnym zespołem byli Neonovi - jak dla mnie najsłabszy punkt programu. Bez wyrazu, smętnie. Może to nie jest mój typ muzyki, ale wydawało mi się, że grają jakby ich ktoś do tego zmusił.
Jako trzecie na scenie zjawiło się Tabu. Chociaż za reggae nie przepadam, to momentami włączał mi się efekt tupiącej nóżki. Było widać i słychać, że występ ich cieszy i bawią się równie dobrze co publiczność.

No i wreszcie nadszedł czas na zespół ostatni. Zespół, którego koncert był od dawna moim marzeniem, jednak niesprzyjające okoliczności sprawiły, że było mi dane zobaczyć ich na żywo dopiero teraz. Warto było czekać. The Analogs to zespół istniejący od 1995 roku. Grają ostrego punk rocka. Uznawani są za prekursorów street punka w Polsce. Ich teksty są mocne i szczere. Muzyka jaką grają przypomina przetaczające się gromy - zwłaszcza na żywo. Nie każdemu się podobają, nie wszyscy będą tolerować to, że są to niegrzeczni chłopcy grający wulgarne piosenki. Ja ich uwielbiam. Za prawdę wypływającą z ich twórczości. Na scenie prezentują się nieziemsko - niemłodzi już, ale wciąż w formie. Wytatuowane ramiona i niemal łyse głowy. Grali szybko, głośno i bez zbędnego gadania. Zagrali wszystkie kawałki, które chciałam usłyszeć. Czego chcieć więcej?

Warto było uparcie dążyć do osiągnięcia celu. Jeden z lepszych koncertów na jakich byłam.
A już w czerwcu powtórka z Analogsów :D

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Nie taki Diaboł straszny :)


Ależ miałam owocny weekend :) Teraz tylko usiąść i spisać wrażenia - dwa duże koncerty, dzięki którym wykreśliłam kolejne trzy zespoły z mojej listy "Koniecznie zobaczyć na żywo". Ale  o tym kiedy indziej. Dzisiaj o odkryciu dokonanym w trakcie piątkowego koncertu. Ostatnio niesamowicie zafiksowałam się na folk-metal. I właśnie na imprezie opartej na tym stylu po raz pierwszy usłyszałam rzeszowski zespól o przeuroczej nazwie Diaboł Boruta. Młodzi, zdolni i zabawni - to tak w wielkim skrócie. Frontman pełen charyzmy, z ciekawym wokalem i sympatyczny - a to już połowa sukcesu. Na drugą połowę składają się cudne kapciuszki w kształcie łap z pazurami, które po koncercie zamienił na japonki :)
Muzyka Diaboła jest energetyczna, dosyć ostra, ale nie na tyle, żeby rozerwać bębenki. Ciekawe teksty to kolejny plus. Odrobinę zaskoczyła mnie obecność klawiszy - chyba wolałabym coś bardziej tradycyjnego, ale w sumie niegłupio to brzmiało.
W trakcie koncertu bawiłam się wybornie i z całą pewnością jeszcze nie raz wybiorę się, żeby posłuchać jak grają :)

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

"They say you gotta kiss a lot of frogs to find your prince. But in this town everyone thinks they're royalty. And the frogs don't stand a chance."


Zazwyczaj, nim obejrzę jakiś film, sprawdzam jego ocenę na różnych portalach i czytam dyskusje i komentarze. Najczęściej wybieram te filmy, które mają pozytywną opinię. Tym razem pokusiłam się o obejrzenie czegoś, co większość osób oceniła negatywnie. Szmira, kicz, obleśny - to tylko niektóre epitety jakimi obdarzono "Amerykańskie ciacho". Pomyślałam - nie może być aż tak zły i poświęciłam wieczór na wyrobienie sobie własnej opinii. Większość kobiet przyciągnął zapewne Ashton Kutcher. Ja nie jestem wielbicielką ani jego urody, ani gry aktorskiej. No ale przecież trzeba czasami obejrzeć coś do czego nie jest się przekonanym.
Szczerze powiedziawszy rozczarowałam się i to mocno. Dlaczego? Bo to wcale nie był taki zły film. Wydaje mi się, że osoby,które oceniły go negatywnie obejrzały jedynie połowę. No i rzeczywiście - pierwsza część to mało śmieszna komedia z dużą dozą erotyki - lekko odstraszająca w dodatku. Mnie natomiast urzekła część druga. Bardziej filozoficzna, skłaniająca do myślenia i pokazująca jakiś rodzaj przeobrażenia. Zaskoczyło mnie zakończenie - bardzo nietypowe jak na amerykańską komedię romantyczną.
Ashton nie powala na kolana swoją grą, ale o dziwo, da się go obejrzeć. Więc, nawet osoby nastawione sceptycznie do wszelkich "dzieł" w dorobku tego pana mogą pokusić się o obejrzenie "Amerykańskiego ciacha" - filmu o miłości - jej szukaniu, utracie, kupnie i sprzedaży.

piątek, 12 kwietnia 2013

"Przeznaczenie"

Dzisiaj moja druga twarz - bo do tej pory to raczej ostro, mocno i mrocznie było. Oprócz horrorów, kryminałów i thrillerów jest jeszcze jeden gatunek książek, które pochłaniam bez opamiętania - romanse historyczne. Zwykłe jakoś mnie nie przyciągają, ale te, które osadzone zostały w realiach minionych epok i prezentują coś więcej niż westchnienia i słodkie spijanie z dzióbków. Właśnie taką książką jest "Przeznaczenie" autorstwa Margit Sandemo. To historia dziewczyny, którą ojciec, zubożały szlachcic, wychowywał jak syna, którego nigdy nie miał. Svanevit zostaje żoną jednego z tajemniczych braci mieszkających w odległych lasach. Gdy wraz z siostrą przybywają jako Panny Młode na zamek mężów, okazuje się, że największym zgarożeniem są nie nieokrzesani bracia Strelka, lecz tajemnicze siły ukryte w starym zamczysku.
Powieść trzyma w napięciu, akcja jest wartka, bohaterowie ciekawi. "Przeznaczenie" po raz pierwszy przeczytałam w ciągu jednego wieczora. Obecnie mój egzemplarz rozpada się. Sama czytałam go kilkanaście razy, a do tego wielokrotnie pożyczałam znajomym, którzy również byli zachwyceni.
Margit Sandemo pisze prosto i przekonująco. Potrafi w sposób interesujący oddać realia epoki,a jej styl pisania sprawia, że chce się więcej i więcej :)

czwartek, 11 kwietnia 2013

"His name was Barnabas Collins, and he was the finest man this family ever knew."

Uwielbiam Burton'a i kocham Deep'a - musiałam obejrzeć "Mroczne cienie". Musiałam. I obejrzałam.  I nie zawiodłam się. Może to dlatego, że praktycznie bezkrytycznie przyjmuję każde dzieło tej szalonej dwójki. Co chwilę Hollywood raczy nas nową historią o wampirach. Większość jest tak patetyczna,że aż mnie odrzuca. A tu miła niespodzianka. Historia wampira (przeuroczy Johnny) obudzonego w latach 70 jest lekka i zabawna. Nie wiem jak zareagują na nią ci, którzy nie przepadają za Burton'em, bądź go nie znają, ale dla mnie to film idealny. Olbrzymim plusem jest świetna muzyka. No i genialne krajobrazy i wnętrza. Pewnie jeszcze nie raz obejrzę historię Barnabas'a Collins'a :)

środa, 10 kwietnia 2013

"Każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy, a księga zdarzeń zawsze otwarta w połowie."


Czyje to? Szymborskiej. A skąd wzięte? Z Mastertona :) Tak, tak. To nie pomyłka. Fragment polskiego wiersza jest wstępem do jednej z moich ulubionych powieści mistrza grozy. "Walhalla" to historia tajemniczego domu, który wydaje się żyć własnym życiem. Po ciężkim, wręcz traumatycznym wypadku, zamożny adwokat Craig wraz ze swoją żoną wyjeżdża na urlop i odnajduje Walhallę. Effie zauważa, jak bardzo jej mąż zaczyna się zmieniać pod wpływem tajemniczej rezydencji. Kto i dlaczego zbudował dom? W jaki sposób to zrobił? Co wspólnego ma z tym mroczne Bractwo Balama? Czy rzeczywistości mogą się przenikać, a duchy przeszłości sterować naszym życiem? Tajemnice, przemoc, seks, a wszystko to napisane z typową dla Mastertona lekkością.
Wciąga i to bardzo :)

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Grimm 2


Jestem w trakcie oglądania 2 sezonu i już mogę powiedzieć, że jest lepszy od pierwszego. Przynajmniej w moim odczuciu. Ciekawsze historie, szybsza akcja. Wprawdzie jest więcej drastycznych scen i zużyto więcej sztucznej krwi, ale dzięki temu serial jest bardziej realistyczny - bo skoro morderstwa dokonuje coś, co nie do końca jest człowiekiem, to powinno to właśnie tak wyglądać.
No i pojawiła się czołówka z prawdziwego zdarzenia - taka, która wprowadza i przygotowuje na nowy odcinek. Jeśli twórcy wszystkich seriali tak mocno przykładaliby się do kolejnych sezonów swoich produkcji, to niektóre seriale mogłyby trwać w nieskończoność :)  

sobota, 6 kwietnia 2013

Anioły...


i to nie byle jakie, bo te zielone, bieszczadzkie :) O ile piosenka o nich jest bardzo znana, o tyle seria obrazów utworem inspirowanych zna jedynie małe grono zapaleńców bieszczadzkich. Ja na nie trafiłam przypadkiem. W wyszukiwarce wyskoczył jeden, poszperałam i znalazłam całą serię. Autorem obrazów jest p.Robert Myszkal, artysta związany z Bieszczadami.Tworzy również ikony (jakoś mniej mnie przekonują od serii o aniołach...).
Obrazy Myszkala są takie jak Bieszczady - piękne, urzekające, pełne tajemnicy i skłaniające do refleksji :)
Wrzucam dwa moje ulubione:
"Sen o Bieszczadzie":

i "Anioł Przydrożny":

środa, 3 kwietnia 2013

Rozbite okno

Jest to tytuł jednej z powieści kolejnego autora z puli tych, co to mogę czytać ich książki na okrągło. Jeffery Deaver jest znany głównie dzięki temu, że powstała filmowa wersja jednej z najciekawszych jego powieści, a mianowicie "Kolekcjonera kości". To właśnie ten Pan opisuje przygody sparaliżowanego detektywa i jego pięknej partnerki. "Rozbite okno" to część cyklu w którym  Lincol Rhyme, pomimo swej niepełnosprawności, walczy z groźnymi przestępcami. Powieść dotyka problemu prywatności. Pojawiają się oczywiście zbrodnie, szereg podejrzanych, mylne dowody i nieoczekiwane zakończenie. 
Książkę czyta się bardzo szybko (jest obszerna - mój egzemplarz ma blisko 500 stron) i przyjemnie. Jedynym minusem były dla mnie powtarzające się opisy dowodów. 


Po przeczytaniu zaczęłam zastanawiać się nad własną prywatnością... Powieść skłania do myślenia. Warto przeczytać. Jeśli nie "Rozbite okno", to chociażby "Kolekcjonera kości". Dla mnie książkowy pierwowzór jest o niebo lepszy od filmu :)

wtorek, 26 marca 2013

"Blutbad - vulgarized by your ancestors as the big bad wolf. What, did you just get the books tonight?"


Z powodu chwilowego zastoju w pojawianiu się nowych odcinków moich ulubionych seriali, zdecydowałam się na bliższy kontakt z "Grimm'em". Jako że tematyka baśni zawsze była mi bliska (stanowiła temat moich dwóch prac), to stwierdziłam, że serial nawiązujący do najsłynniejszych twórców gatunku powinien mi się spodobać. I nie myliłam się :) Kolejny trafiony wybór. Chociaż serial nie jest tak porywający jak "GoT" czy "The Walking Dead", to ogląda się go z przyjemnością. Ciekawe sprawy, dowcipne dialogi, interesujące zdjęcia, piękne plenery a to wszystko okraszone różnorodną muzyką. Skończyłam pierwszy sezon i muszę powiedzieć, że trafiły się w nim odcinki słabsze, ale i było kilka takich, od których oderwać się nie mogłam.
Główny bohater jest w porządku, jednak dla mnie pierwsze skrzypce gra wilkor-wiolonczelista (Silas Weir Mitchell - świetny aktor, znany m.in. z bardzo dobrej roli w "Prison Break"). "Graimm'a" warto obejrzeć chociażby po to, by zobaczyć tą zaskakującą postać :)

niedziela, 24 marca 2013

Northern Kings


Northern Kings to moje przypadkowe odkrycie muzyczne. Pojęcia nie mam dlaczego dopiero teraz na nich trafiłam. Każdego z czterech tworzących ten zespół wokalistów znam z innych projektów, natomiast nie wiedziałam, że w 2007 roku połączyli siły by nagrywać... covery. O ile zazwyczaj nie przepadam za tego typu twórczością, bo moim zdaniem prawdziwy artysta powinien tworzyć od podstaw, to w tym przypadku skłonna jestem zmienić zdanie. Dlaczego? Właściwie to powodów jest kilka. Kocham skandynawski metal symfoniczny, kocham Marco z Nightwish'a i kocham ryczących facetów w długich włosach.
Zespół w składzie:Marco Hietala (Nightwish, Tarot), Tony Kakko (Sonata Arctica), Jarkko Ahola (Teräsbetoni) i Juha-Pekka Leppäluoto (Charon) nagrał dwa albumy. Owszem, trafić można w ich dorobku na totalnie spaprane kawałki (np. "Kiss from a Rose"), ale ja osobiście znalazłam kilka piosenek, które mogłabym słuchać 24/7, pomimo, że nie przepadam za oryginałami. Jedną z takich perełek jest dla mnie "We Don't Need Another Hero".
No ok, ktoś może stwierdzić, że teledysk lekko kiczowaty, cover bliski oryginałowi, ale dla mnie ma to klimat :)

I numer który mnie rozłożył na łopatki:


Lubię oryginał, słyszałam kilka coverów, które były bardziej lub mniej udane, ale to w jaki sposób zabrali się do tego Królowie jest niesamowity - ciężko, mrocznie i obłędnie pod względem wokalnym.
Polecam :)

piątek, 22 marca 2013

"It's medicinal marijuana. I have a prescription and everything. But I'm not gonna tell you why, because it's between me and my doctor."


Obejrzałam jakiś czas temu film, którego tytuł po polsku brzmi "Zła kobieta". Nie wiedziałam czego się po nim spodziewać, bo opinie na jego temat były podzielone. Stwierdziłam, że muszę sobie w takim razie wyrobić własną :) Zdecydowałam się obejrzeć z dwóch powodów: lubię Cameron Diaz, która gra główną rolę, no i z racji wykształcenia wszelkie filmy o nauczycielach są dla mnie interesujące.
Decyzji nie żałuję - śmiałam się przez półtorej godziny jak opętana. Ten rodzaj humoru mnie akurat bawi. Może nie dla każdego uzależniona nauczycielka, która nie lubi tego co robi, szuka męża milionera i obsesyjnie zbiera pieniądze na powiększenie biustu będzie zabawna, ale mnie rozłożyła na łopatki. Film absurdalny, ale mieści się w ramach dobrego smaku. 
Świetna propozycja na długi, ponury, wiosenno-zimowy wieczór. Zwłaszcza dla ludzi, którzy uważają, że wszyscy nauczyciele to sztywniacy, myślący tylko o tym, żeby wbić uczniom wiedzę do głów :) Polecam !

czwartek, 21 marca 2013

"Rozgniata serce ciszy w drobny proch"


Dzisiaj będzie o Monstrum - zespole, który skradł moje serce wraz z pierwszą piosenką jaką usłyszałam na żywo w ich wykonaniu. Rzeszowski zespół, który powstał w 1994 roku, gra muzykę gitarową, okraszoną ciekawymi bębnami i mocnym, męskim wokalem. Zazwyczaj definiowani są jako zespół heavy metalowy. I chyba muszę się z tym zgodzić. Uwielbiam takie lekko oldskulowe granie :)
Byłam na kilku ich koncertach i za każdym razem zaskakują mnie entuzjazmem i olbrzymią mocą jaka płynie z ich muzyki. Polskie teksty to dla mnie olbrzymi plus - dowód na to, że w rodzimym języku też można przekazywać emocje.
Wprawdzie najbardziej podobali mi się w składzie, w jakim nagrali swoją trzecią płytę, ale obecnie też dają radę.
Choć jest to zespół niszowy, to w środowisku metalowców są stosunkowo znani. Mimo to pozostali "normalni" - nie gwiazdorzą, znajdują czas dla fanów. Oby więcej zespołów z takim podejściem do tego co robią było na polskiej scenie muzycznej. Ja za chłopaków z Monstrum trzymam kciuki :)
i koncertówka - wprawdzie bardziej słychać publiczność niż zespół, ale można uchwycić ten niepowtarzalny klimat :)

  
Ta jest jeszcze lepsza, ale wstawić mi się uparciuch nie chce ;p http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=GJjFVTN26TY

środa, 20 marca 2013

"So we shall flow a river forth to Thee, and teeming with souls shall it ever be."

Nie przepadam za filmami sensacyjnymi. O ile seriale mogę oglądać godzinami, o tyle, gdy widzę w kategorii filmu "sensacyjny" to nawet się za niego nie zabieram. Ale oczywiście istnieją wyjątki od tej reguły. Bo przecież trzeba spróbować wszystkiego. Filmu sensacyjnego czy gangsterskiego też. Całe wieki temu dostałam od znajomego na płycie "Świętych z Bostonu". A skoro dostałam to wypadało chociaż raz pooglądać. No i pooglądałam. Raz, drugi, trzeci. Liczba "obejrzeń" rosła w zastraszającym tempie. Do dzisiaj wracam do tego filmu (a jest z 1999 roku, więc czasu miałam sporo). Niezmiennie mnie zachwyca. Świetna muzyka to zaleta numer jeden. Niebanalna fabuła - i mamy plus numer dwa. Niesamowity Willem Dafoe - takiego policjanta to ja w żadnym filmie nie widziałam. No i główni bohaterowie: młodzi, przystojni, narwani niegrzeczni chłopcy :)
Całość tworzy ciekawą mieszankę, na którą ja osobiście patrzyłam z przyjemnością. Są w "Świętych z Bostonu" momenty tak zabawne, że człowiek nie może przestać się śmiać. Ale są też takie, które mogą wzruszyć co wrażliwsze osoby. Nie brakuje tu strzelania i krwi - ale przecież tego wymaga konwencja. Z pewnością jeszcze powrócę do tego filmu. I jak zwykle będę się nim zachwycać :)


I zdjęcie znalezione w sieci, które mnie totalnie rozwaliło :)


poniedziałek, 18 marca 2013

" I was the weapon, but I ain't no killer."

Na ten film trafiłam przypadkiem, ale nie zapomnę go nigdy. "Morderstwo pierwszego stopnia" przeraża, porusza i sprawia, że człowiek myśli, że jednak kręcą jeszcze dobre filmy. Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia pełna jest przemocy i cierpienia. Henri Young zagrany przez Kevina Bacona to jedna z lepszych kreacji aktorskich jakie widziałam. Oskarżony, skazany, poniżany, torturowany Henri zamienia się w szaleńca i popełnia kolejną zbrodnię. Jego obrony podejmuje się James Stamphill (Christian Slater), który po pewnym czasie zmienia się z adwokata w przyjaciela. Film bez rewelacyjnych efektów specjalnych, nowoczesnej broni, pięknych półnagich kobiet; film, którego nie ogląda się z przyjemnością i przy którym nie ma się ochoty sięgnąć po popcorn; film, który jest mroczny, ma tragiczną fabułę i niemal zerową akcję. A jednak zaczyna człowiek oglądać i nie może przestać. Świetne zdjęcia z więzieniem Alcatraz w tle i klimatyczna muzyka to dodatkowe atuty. Warto pooglądać czasami coś ambitniejszego, coś co nas poruszy, wyciśnie parę łez.

I nie ważne, na ile filmowa historia zgadza się z tą prawdziwą - to nie film dokumentalny, tylko fabularny.

niedziela, 17 marca 2013

"Szaleństwa nie da się zwalczyć logiką"


Kocham czytać. Książki pochłaniam jedna za drugą. Jednym z moich ulubionych pisarzy jest Graham Masterton. Jeśli ktoś go jeszcze nie zna, to proponuję zacząć od jednej z łagodniejszych pozycji w jego dorobku. Pisarstwo Mastertona to głównie przepełnione przemocą i erotyzmem thrillery. Elementy te znajdziemy również w "Bazyliszku", jednak w nieco mniejszej dawce, przez co powieść staje się łatwiejsza w odbiorze.
Głównym bohaterem jest Nathan Underhill - kryptozoolog próbujący wyhodować gryfa. Nie on jeden usiłuje wskrzesić mitycznego potwora. Doktorowi Zauberowi ta sztuka się udaje i jego Bazyliszek zaczyna grasować w domu starców mordując pensjonariuszy. Odkrywa to żona Nathana. Rodzina Underhill'ów wplątuje się w tą tajemniczą intrygę  a kryptozoolog, by ratować ukochaną musi podążyć w ślad za potworem i jego panem do... Krakowa.

Szczerze mówiąc, to jest to jedna ze słabszych pozycji w dorobku Mastertona. Brak tu napięcia, scen powodujących gęsią skórkę czy dusznej, erotycznej atmosfery. Ale właśnie dlatego ktoś, kto nie zetknął się nigdy z tym pisarzem śmiało może zacząć od przeczytania "Bazyliszka". Po lekturze nie będzie bał się przejść po zmroku do łazienki, a istnieje szansa, że zarazi się stylem Mastertona i sięgnie po kolejne powieści tego wybitnego autora :)

piątek, 15 marca 2013

"Gdy rozum śpi...


...budzą się upiory", czyli słów kilka o przedstawicielu polskiego folk-heavy-pagan metalu :) PERCIVAL SCHUTTENBACH to zespół, który gra unikalną na naszym rynku muzycznym mieszankę. Pełnymi garściami czerpią z tradycji słowiańskich i przedchrześcijańskich, zarówno polskich jak i niemieckich. Ich muzyka to połączenie przeszłości ze współczesnością, co daje projekt niepowtarzalny. Tradycyjne instrumenty z nowoczesnymi, teksty o dawnych bogach w ciekawej aranżacji. Moc, energia - dla mnie genialne.
Już nie mogę doczekać się kwietniowego koncertu :)
New Wave of Polish Heavy Folk :)

czwartek, 14 marca 2013

Sława i cześć


Radogost to młoda folk-metalowa grupa, która ma na swoim koncie trzy albumy. Chłopaki grają żywiołową, mocną muzykę. Wyraźnie słychać tu gitary, które świetnie współbrzmią z tradycyjnymi instrumentami. Znaczącą rolą odgrywają także skrzypce. Jednak dla mnie siłą zespołu jest mocny, męski wokal, który momentami przechodzi w  growl.

Mnie osobiście urzekły nagrywane przez Radogost covery :) Są przezabawne :)

Mam nadzieję, że uda mi się wybrać na wspólny koncert Radogosta i Percivala już w kawietniu. To może być "coś" :)

"Wyjawię światu prawdę..."


Lubię książki o zamierzchłych czasach. Bez względu na to, czy są to zwykłe romanse osadzone w średniowieczu czy krwawe historie o starciach wielkich mocarstw. Dzięki wyprzedaży w mej ulubionej księgarni wpadła mi w łapki książka niesamowita. Książka, którą przeczytałam jednym tchem - "Ojciec chrzestny z Sherwood" Angusa Donalda. Jest to historia znanego wszystkim banity widziana oczami Alana z Nottingham, dla którego Robin był panem, mentorem i wybawicielem. Jako człowiek w podeszłym wieku wspomina i spisuje przygody, które wspólnie przeżyli. Opowieść ta daleko odbiega od historii, którą czyta się dzieciom. Robin jest tu krwawym przywódcą, okrutnym dyktatorem, człowiekiem, który pragnie być czczony jak Bóg.Robin z książki Donalda nie jest wyidealizowanym bohaterem do jakiego przywykliśmy. To człowiek, który popełnia błędy i niekoniecznie wyciąga z nich wnioski.



Książka trzyma w napięciu, fabuła jest nieprzewidywalna, a akcja toczy się wartko. Warto poznać taką wersję historii Robin Hooda.