poniedziałek, 18 marca 2013

" I was the weapon, but I ain't no killer."

Na ten film trafiłam przypadkiem, ale nie zapomnę go nigdy. "Morderstwo pierwszego stopnia" przeraża, porusza i sprawia, że człowiek myśli, że jednak kręcą jeszcze dobre filmy. Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia pełna jest przemocy i cierpienia. Henri Young zagrany przez Kevina Bacona to jedna z lepszych kreacji aktorskich jakie widziałam. Oskarżony, skazany, poniżany, torturowany Henri zamienia się w szaleńca i popełnia kolejną zbrodnię. Jego obrony podejmuje się James Stamphill (Christian Slater), który po pewnym czasie zmienia się z adwokata w przyjaciela. Film bez rewelacyjnych efektów specjalnych, nowoczesnej broni, pięknych półnagich kobiet; film, którego nie ogląda się z przyjemnością i przy którym nie ma się ochoty sięgnąć po popcorn; film, który jest mroczny, ma tragiczną fabułę i niemal zerową akcję. A jednak zaczyna człowiek oglądać i nie może przestać. Świetne zdjęcia z więzieniem Alcatraz w tle i klimatyczna muzyka to dodatkowe atuty. Warto pooglądać czasami coś ambitniejszego, coś co nas poruszy, wyciśnie parę łez.

I nie ważne, na ile filmowa historia zgadza się z tą prawdziwą - to nie film dokumentalny, tylko fabularny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz