niedziela, 28 kwietnia 2013

Punky Reggae Live


Tydzień temu miałam zaszczyt osobiście wziąć udział w tym jakże wspaniałym wydarzeniu :) Punky Reggae Live to impreza, którą zespół Farben Lehre organizuje od 2004 roku. Skrzykują co ciekawszych wykonawców z trzech tytułowych gatunków muzycznych i ruszają w Polskę. Chyba nie ma drugiej trasy klubowej, która byłaby tak barwna i zaskakująca. Poszczególne koncerty łączy występ Farbenów, natomiast zmieniają się zespoły towarzyszące. FL widziałam na żywo wiele razy - jak zwykle energetyczny,pozytywny koncert z przesłaniem. Zagrali stare przeboje ale i kilka utworów z najnowszej płyty. Niektórzy zarzucają im powtarzalność, ja nazwałabym to konsekwencją i zaliczyła na plus.

Kolejnym zespołem byli Neonovi - jak dla mnie najsłabszy punkt programu. Bez wyrazu, smętnie. Może to nie jest mój typ muzyki, ale wydawało mi się, że grają jakby ich ktoś do tego zmusił.
Jako trzecie na scenie zjawiło się Tabu. Chociaż za reggae nie przepadam, to momentami włączał mi się efekt tupiącej nóżki. Było widać i słychać, że występ ich cieszy i bawią się równie dobrze co publiczność.

No i wreszcie nadszedł czas na zespół ostatni. Zespół, którego koncert był od dawna moim marzeniem, jednak niesprzyjające okoliczności sprawiły, że było mi dane zobaczyć ich na żywo dopiero teraz. Warto było czekać. The Analogs to zespół istniejący od 1995 roku. Grają ostrego punk rocka. Uznawani są za prekursorów street punka w Polsce. Ich teksty są mocne i szczere. Muzyka jaką grają przypomina przetaczające się gromy - zwłaszcza na żywo. Nie każdemu się podobają, nie wszyscy będą tolerować to, że są to niegrzeczni chłopcy grający wulgarne piosenki. Ja ich uwielbiam. Za prawdę wypływającą z ich twórczości. Na scenie prezentują się nieziemsko - niemłodzi już, ale wciąż w formie. Wytatuowane ramiona i niemal łyse głowy. Grali szybko, głośno i bez zbędnego gadania. Zagrali wszystkie kawałki, które chciałam usłyszeć. Czego chcieć więcej?

Warto było uparcie dążyć do osiągnięcia celu. Jeden z lepszych koncertów na jakich byłam.
A już w czerwcu powtórka z Analogsów :D

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Nie taki Diaboł straszny :)


Ależ miałam owocny weekend :) Teraz tylko usiąść i spisać wrażenia - dwa duże koncerty, dzięki którym wykreśliłam kolejne trzy zespoły z mojej listy "Koniecznie zobaczyć na żywo". Ale  o tym kiedy indziej. Dzisiaj o odkryciu dokonanym w trakcie piątkowego koncertu. Ostatnio niesamowicie zafiksowałam się na folk-metal. I właśnie na imprezie opartej na tym stylu po raz pierwszy usłyszałam rzeszowski zespól o przeuroczej nazwie Diaboł Boruta. Młodzi, zdolni i zabawni - to tak w wielkim skrócie. Frontman pełen charyzmy, z ciekawym wokalem i sympatyczny - a to już połowa sukcesu. Na drugą połowę składają się cudne kapciuszki w kształcie łap z pazurami, które po koncercie zamienił na japonki :)
Muzyka Diaboła jest energetyczna, dosyć ostra, ale nie na tyle, żeby rozerwać bębenki. Ciekawe teksty to kolejny plus. Odrobinę zaskoczyła mnie obecność klawiszy - chyba wolałabym coś bardziej tradycyjnego, ale w sumie niegłupio to brzmiało.
W trakcie koncertu bawiłam się wybornie i z całą pewnością jeszcze nie raz wybiorę się, żeby posłuchać jak grają :)

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

"They say you gotta kiss a lot of frogs to find your prince. But in this town everyone thinks they're royalty. And the frogs don't stand a chance."


Zazwyczaj, nim obejrzę jakiś film, sprawdzam jego ocenę na różnych portalach i czytam dyskusje i komentarze. Najczęściej wybieram te filmy, które mają pozytywną opinię. Tym razem pokusiłam się o obejrzenie czegoś, co większość osób oceniła negatywnie. Szmira, kicz, obleśny - to tylko niektóre epitety jakimi obdarzono "Amerykańskie ciacho". Pomyślałam - nie może być aż tak zły i poświęciłam wieczór na wyrobienie sobie własnej opinii. Większość kobiet przyciągnął zapewne Ashton Kutcher. Ja nie jestem wielbicielką ani jego urody, ani gry aktorskiej. No ale przecież trzeba czasami obejrzeć coś do czego nie jest się przekonanym.
Szczerze powiedziawszy rozczarowałam się i to mocno. Dlaczego? Bo to wcale nie był taki zły film. Wydaje mi się, że osoby,które oceniły go negatywnie obejrzały jedynie połowę. No i rzeczywiście - pierwsza część to mało śmieszna komedia z dużą dozą erotyki - lekko odstraszająca w dodatku. Mnie natomiast urzekła część druga. Bardziej filozoficzna, skłaniająca do myślenia i pokazująca jakiś rodzaj przeobrażenia. Zaskoczyło mnie zakończenie - bardzo nietypowe jak na amerykańską komedię romantyczną.
Ashton nie powala na kolana swoją grą, ale o dziwo, da się go obejrzeć. Więc, nawet osoby nastawione sceptycznie do wszelkich "dzieł" w dorobku tego pana mogą pokusić się o obejrzenie "Amerykańskiego ciacha" - filmu o miłości - jej szukaniu, utracie, kupnie i sprzedaży.

piątek, 12 kwietnia 2013

"Przeznaczenie"

Dzisiaj moja druga twarz - bo do tej pory to raczej ostro, mocno i mrocznie było. Oprócz horrorów, kryminałów i thrillerów jest jeszcze jeden gatunek książek, które pochłaniam bez opamiętania - romanse historyczne. Zwykłe jakoś mnie nie przyciągają, ale te, które osadzone zostały w realiach minionych epok i prezentują coś więcej niż westchnienia i słodkie spijanie z dzióbków. Właśnie taką książką jest "Przeznaczenie" autorstwa Margit Sandemo. To historia dziewczyny, którą ojciec, zubożały szlachcic, wychowywał jak syna, którego nigdy nie miał. Svanevit zostaje żoną jednego z tajemniczych braci mieszkających w odległych lasach. Gdy wraz z siostrą przybywają jako Panny Młode na zamek mężów, okazuje się, że największym zgarożeniem są nie nieokrzesani bracia Strelka, lecz tajemnicze siły ukryte w starym zamczysku.
Powieść trzyma w napięciu, akcja jest wartka, bohaterowie ciekawi. "Przeznaczenie" po raz pierwszy przeczytałam w ciągu jednego wieczora. Obecnie mój egzemplarz rozpada się. Sama czytałam go kilkanaście razy, a do tego wielokrotnie pożyczałam znajomym, którzy również byli zachwyceni.
Margit Sandemo pisze prosto i przekonująco. Potrafi w sposób interesujący oddać realia epoki,a jej styl pisania sprawia, że chce się więcej i więcej :)

czwartek, 11 kwietnia 2013

"His name was Barnabas Collins, and he was the finest man this family ever knew."

Uwielbiam Burton'a i kocham Deep'a - musiałam obejrzeć "Mroczne cienie". Musiałam. I obejrzałam.  I nie zawiodłam się. Może to dlatego, że praktycznie bezkrytycznie przyjmuję każde dzieło tej szalonej dwójki. Co chwilę Hollywood raczy nas nową historią o wampirach. Większość jest tak patetyczna,że aż mnie odrzuca. A tu miła niespodzianka. Historia wampira (przeuroczy Johnny) obudzonego w latach 70 jest lekka i zabawna. Nie wiem jak zareagują na nią ci, którzy nie przepadają za Burton'em, bądź go nie znają, ale dla mnie to film idealny. Olbrzymim plusem jest świetna muzyka. No i genialne krajobrazy i wnętrza. Pewnie jeszcze nie raz obejrzę historię Barnabas'a Collins'a :)

środa, 10 kwietnia 2013

"Każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy, a księga zdarzeń zawsze otwarta w połowie."


Czyje to? Szymborskiej. A skąd wzięte? Z Mastertona :) Tak, tak. To nie pomyłka. Fragment polskiego wiersza jest wstępem do jednej z moich ulubionych powieści mistrza grozy. "Walhalla" to historia tajemniczego domu, który wydaje się żyć własnym życiem. Po ciężkim, wręcz traumatycznym wypadku, zamożny adwokat Craig wraz ze swoją żoną wyjeżdża na urlop i odnajduje Walhallę. Effie zauważa, jak bardzo jej mąż zaczyna się zmieniać pod wpływem tajemniczej rezydencji. Kto i dlaczego zbudował dom? W jaki sposób to zrobił? Co wspólnego ma z tym mroczne Bractwo Balama? Czy rzeczywistości mogą się przenikać, a duchy przeszłości sterować naszym życiem? Tajemnice, przemoc, seks, a wszystko to napisane z typową dla Mastertona lekkością.
Wciąga i to bardzo :)

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Grimm 2


Jestem w trakcie oglądania 2 sezonu i już mogę powiedzieć, że jest lepszy od pierwszego. Przynajmniej w moim odczuciu. Ciekawsze historie, szybsza akcja. Wprawdzie jest więcej drastycznych scen i zużyto więcej sztucznej krwi, ale dzięki temu serial jest bardziej realistyczny - bo skoro morderstwa dokonuje coś, co nie do końca jest człowiekiem, to powinno to właśnie tak wyglądać.
No i pojawiła się czołówka z prawdziwego zdarzenia - taka, która wprowadza i przygotowuje na nowy odcinek. Jeśli twórcy wszystkich seriali tak mocno przykładaliby się do kolejnych sezonów swoich produkcji, to niektóre seriale mogłyby trwać w nieskończoność :)  

sobota, 6 kwietnia 2013

Anioły...


i to nie byle jakie, bo te zielone, bieszczadzkie :) O ile piosenka o nich jest bardzo znana, o tyle seria obrazów utworem inspirowanych zna jedynie małe grono zapaleńców bieszczadzkich. Ja na nie trafiłam przypadkiem. W wyszukiwarce wyskoczył jeden, poszperałam i znalazłam całą serię. Autorem obrazów jest p.Robert Myszkal, artysta związany z Bieszczadami.Tworzy również ikony (jakoś mniej mnie przekonują od serii o aniołach...).
Obrazy Myszkala są takie jak Bieszczady - piękne, urzekające, pełne tajemnicy i skłaniające do refleksji :)
Wrzucam dwa moje ulubione:
"Sen o Bieszczadzie":

i "Anioł Przydrożny":

środa, 3 kwietnia 2013

Rozbite okno

Jest to tytuł jednej z powieści kolejnego autora z puli tych, co to mogę czytać ich książki na okrągło. Jeffery Deaver jest znany głównie dzięki temu, że powstała filmowa wersja jednej z najciekawszych jego powieści, a mianowicie "Kolekcjonera kości". To właśnie ten Pan opisuje przygody sparaliżowanego detektywa i jego pięknej partnerki. "Rozbite okno" to część cyklu w którym  Lincol Rhyme, pomimo swej niepełnosprawności, walczy z groźnymi przestępcami. Powieść dotyka problemu prywatności. Pojawiają się oczywiście zbrodnie, szereg podejrzanych, mylne dowody i nieoczekiwane zakończenie. 
Książkę czyta się bardzo szybko (jest obszerna - mój egzemplarz ma blisko 500 stron) i przyjemnie. Jedynym minusem były dla mnie powtarzające się opisy dowodów. 


Po przeczytaniu zaczęłam zastanawiać się nad własną prywatnością... Powieść skłania do myślenia. Warto przeczytać. Jeśli nie "Rozbite okno", to chociażby "Kolekcjonera kości". Dla mnie książkowy pierwowzór jest o niebo lepszy od filmu :)