Jak nie wampiry to zombie. Mam wrażenie, że ostatnio co drugi film na jaki trafiam to historia o trupach. Na szczęście nie wszystkie są nudne i patetyczne. Jakiś czas temu pisałam o "Mrocznych cieniach", dzisiaj będzie o o historii miłosnej, która przytrafiła się niejakiemu R. Kim jest R.? To zimny trup. Zombie, którego jedynym zajęciem jest zjadanie ludzi. No i może jeszcze kolekcjonowanie różnych rzeczy w tym dobrych winyli. R. jest głównym bohaterem filmu "Wiecznie żywy". Trudno ów obraz jednoznacznie sklasyfikować. Bo jest to zarówno horror jak i komedia. Można go określić również jako romans. Dla mnie to przede wszystkim film, który bez zbędnego patosu, emanowania przemocą czy nagością potrafi skupić na sobie uwagę. Zombie zakochuje się w dziewczynie, której ojciec jest dowódcą ludzi. Jonathan Levine odwalił kawał dobrej roboty. Sceny przedstawiające rodzące się uczucie są urocze, zabawne i oryginalne. To, co w innych filmach skierowanych do młodzieży jest pokazane w sposób przerysowany, tu jest niezwykle proste. Spojrzenia i gesty zastępują wielkie słowa. Młodzi aktorzy (Hoult i Palmer) grają swoje role więcej niż poprawnie. Jest w nich jakaś świeżość i nieschematyczność. Jeśli dodać do tego przezabawną narrację, którą prowadzi główny bohater, ciekawą muzykę (uwielbiam ambitne kawałki w filmach) i niezłe zdjęcia, to otrzymamy całkiem interesującą propozycję. I to nie tylko dla nastolatków, ale też dla każdego, kto oczekuje od filmu dobrej rozrywki.
Bardzo podobał mi się ten film. Jako fanka większości filmów z zombiakami w roli głównej muszę przyznać, że ten jako jedyny przedstawia zombie w innym świetle, przez co miło się go ogląda. I jeden z nielicznych, gdzie następuje ich wyleczenie. :)
OdpowiedzUsuń